Zaloguj się Załóż konto

Trudności w przekładzie nazw własnych i geograficznych

Artykuł

Nazwa własna (inaczej: imię własne lub rzeczownik własny) to zgodnie z Wielkim Słownikiem Języka Polskiego PWN (wyd. 2018) „rzeczownik będący nazwą konkretnej jednostki – osoby (Maria, Andrzej, Nowak) lub w ogóle istoty żyjącej (np. psa – Kajtek), a także przedmiotu martwego (np. hotelu – Bristol), miejsca (Warszawa, Kraków) lub obiektu geograficznego (Tatry, Wisła)”. Tak wygląda teoria. A w praktyce z nazwami własnymi mamy do czynienia na co dzień, niezależnie od stopnia formalności sytuacji, stylu języka – nazwy są wszędzie: gdy zwracamy się do przyjaciela lub szefa, gdy podajemy swój adres zamieszkania lub planujemy wyjazd wakacyjny, gdy chcemy kupić czekoladę lub samochód.

Skoro są wszędzie, to tłumacz musi się ich również spodziewać w tekstach do przekładu. I o ile wiemy, że przykładowy „Nowak” będzie „Nowakiem” również po angielsku, niemiecku lub rosyjsku, to co zrobić z „Andrzejem”? Czy polski „Andrzej” powinien pozostać „Andrzejem”, czy może być zamieniony na „Andrew”? Pytania tej natury są bolączką wielu tłumaczy. Ale czy słusznie? Może to tylko wydumany problem?

Sama definicja wskazuje na różnorodność nazw własnych, więc temat jest bardzo złożony. W pierwszej kolejności weźmy zatem pod lupę same imiona i nazwiska. Tutaj należy zastanowić się z jakim przekładem mamy do czynienia. Jeżeli będzie to dokument urzędowy, to zachowamy oryginalną wersję imienia, aby była spójna z innymi dokumentami tożsamości. Tłumacząc beletrystykę tłumacz ma trochę większe pole manewru i może dopasować wersję imion do całości stylu i świata przedstawionego w książce.

Musimy także pamiętać o tym, że tłumacząc na język polski imiona i nazwiska obowiązkowo podlegają odmianie przez przypadki. Niestety wcale nie jest to łatwe, gdyż reguły naszego języka ojczystego bywają bardzo zawiłe, a do tego dochodzi jeszcze kwestia użycia mało polskiego znaku interpunkcyjnego, jakim jest apostrof. Dla przykładu: James Brown będzie dość przyjazny fleksyjnie i z Jamesem Brownem będzie nam (tj. tłumaczom) po drodze. Natomiast James Browne nastręczy nam więcej problemów z powodu jednej dodatkowej litery na końcu nazwiska, która – jakby tego było mało – jest głoską niemą, co ma ogromne znaczenie. Prawdziwych koszmarów można nabawić się z imionami typu „Zoë” i jej odpowiednikami, np. „Zooey”. A nawet niepozorny i przyjemnie brzmiący Andy może okazać się łamigłówką. Co zrobić? Zaprzyjaźnić się ze słownikiem ortograficznym.

A jak rzecz się ma z nazwami geograficznymi? Niewiele lepiej. Niektóre nazwy mają swoje obcojęzyczne odpowiedniki – wtedy sprawa jest prosta. Nasza rodzima Wisła w przekładzie na angielski będzie „Vistula”, a ichniejsza „Thames” to dla nas Tamiza. A co z Drwęcą? Ma być „Drwęca” czy „Drweca”? A Biały Dunajec? Może „White Dunajec”? I tutaj uwaga! A raczej UWAGA! Niekiedy dochodzi do komicznych przekładów, które dają początek prześmiewczym memom w internecie, że niby miasto Łódź to… „Boat”? Chciałoby się krzyknąć: „O zgrozo!” Tak samo (albo nieco dobitniej) krzyczą tłumacze, gdy muszą tłumaczyć teksty np. o województwach, powiatach lub gminach. Jak to zrobić, żeby oddać polskie realia podziału administracyjnego i żeby tekst zrozumiany był przez Anglika, Kanadyjczyka, Chińczyka?

Pytań jest więcej niż odpowiedzi. Dlatego też trudności z przekładem nazw własnych, w tym nazw geograficznych, są prawdziwą bolączką, wymagającą wprawy i znajomości wielu reguł.

***
Nie masz jeszcze konta w naszym serwisie?
Załóż je za darmo i dodaj swoją ofertę tłumaczeń.

Patrycja Drygas
Autor:

Jestem tłumaczką, lektorką, właścicielką biura tłumaczeń Lexicana. Specjalizuję się w przekładzie z języka angielskiego i niemieckiego. Doświadczenie zawodowe gromadzę od 2000 r. i nieustannie poszerzam swój warsztat tłumaczeniowy. Współpracuję z klientami indywidualnymi, biznesowymi, wydawnictwami, uczelniami.

Dodaj swój komentarz