Zaloguj się Załóż konto

Kreatywność w pracy tłumacza. Kompromis między tłumaczeniem wiernym a pięknym

Artykuł

Tym razem chciałbym zacząć od cytatu z komentarza do Kodeksu Tłumacza Przysięgłego. Komentarz ten dotyczy paragrafu 2, czyli obowiązku zachowania staranności i wierności tłumaczenia i mówi on:

Tymczasem odwieczny dylemat wyboru między tłumaczeniem „słowo w słowo”, uznawanym przez nieprofesjonalistów za „wierne”, a tłumaczeniem „wolnym”, traktowanym przez nich za odejście w ich rozumieniu od „wierności”, może być poprawnie rozwiązany tylko przez zawodowego tłumacza. Tylko odpowiednio wykształcony tłumacz wie, kiedy i w jaki sposób należy stosować poszczególne strategie tłumaczenia i w jaki sposób należy w tłumaczeniu rozumieć pojęcie „wierności wobec tekstu źródłowego”.

Powyższy fragment dowodzi niezbicie, że tłumaczenie wierne wcale nie polega na przekładaniu słów z oryginału na język docelowy. Żartobliwie rzecz ujmując, gdyby tak było, na porządku dziennym mielibyśmy tłumaczenia w stylu: „Thank you from the mountain”, „Sugar in ankles” albo „Room with you”. Z tego humorystycznego przykładu wynika, że tłumaczenie wierne definiowane jako bezpośrednie przełożenie słów z języka źródłowego na docelowy jest zwyczajnie niemożliwe.

Pułapka dosłowności

Tutaj przykład z mojego doświadczenia. W tekście naukowym, który tłumaczyłem, znajdowały się pojęcia dyfuzji odrdzeniowej i dordzeniowej. Trzymając się kurczowo źle pojętej precyzji tłumaczenia użyłem odpowiedników in-core i out-core diffusion, które, jak się później okazało, były raczej egzotycznymi pojęciami w oczach recenzenta tego tekstu. Prawidłowo powinno być po prostu outward and inward diffusion. Zresztą moje propozycje okazały się być neologizmami. Paradoksalnie, chcąc zbyt kurczowo trzymać się oryginału, wykazałem się przesadzoną kreatywnością. Pozostało mi posypać głowę popiołem, skorygować błąd, i wyczulić się na ryzyko podobnych lapsusów w przyszłych tłumaczeniach. Czasami taki błąd może dużo kosztować, ale tym razem tak się nie stało, a ja potraktowałem tę sytuację jako cenną naukę. Zlecenia nie straciłem, a klient powrócił do mnie z następnymi tłumaczeniami.

A miało być tak pięknie

Skoro już wiemy, że wierność tłumaczenia to coś więcej niż dosłowne przekładanie słów, to należy zwrócić się w stronę pojęć, bo to właśnie pojęcia, a nie słowa, tłumaczymy. To dużo wyjaśnia, ale wcale nie ułatwia sprawy. Kiedy uwolnimy się już od dyktatu słów i składni w języku wyjściowym, możemy wykazać się większą kreatywnością w tłumaczeniu. Tutaj jednak znowu pojawia się ryzyko, że nazbyt popuścimy wodze fantazji i zbyt daleko odejdziemy od oryginału. Im dalej w las, tym więcej drzew, bo co zrobić jeśli w języku docelowym ekwiwalent zwyczajnie nie istnieje. Ostatnią deską ratunku w takim wypadku jest tłumaczenie opisowe, którego jednak tłumacze unikają jak ognia. Jest ono na ostatnim miejscu w repertuarze technik tłumaczeniowych, ponieważ przez jej zastosowanie tłumaczenie traci na stylu, elegancji i zwięzłości. To piękno, o którym wspominam w tytule, zostaje bezpowrotnie utracone, kiedy musimy dany termin opisać długim ciągiem słów, zamiast celnie oddać go zwięzłym ekwiwalentem. Co gorsza, jeśli ten termin powtarza się w tekście kilkukrotnie i za każdym razem musimy wstawić niezgrabną i rozwlekłą definicję, wtedy już całkowicie psuje to efekt końcowy i bardzo negatywnie wpływa na odbiór przez czytelnika. Właśnie tutaj otwiera się pole do popisu dla kreatywności i umiejętności tłumacza.

Burz i buduj

Tłumaczenie samo w sobie jest procesem kreatywnym, bo przecież tłumacz musi uwzględnić kulturę, otoczenie, kontekst i specyfikę języka, a dochodzi do tego jeszcze osobisty styl tłumacza. Jest więc to raczej adaptacja tekstu, w której autor musi się posłużyć nie lada pomysłowością, żeby zbudować taką samą budowlę z innych materiałów. Czasami w tłumaczeniu zamieniamy zdanie twierdzące na zdanie przeczące, używamy synonimów, antonimów, przestawiamy szyk wyrazów, szukamy analogii, przeciwieństw, dobieramy metafory, odkrywamy nowe znaczenia, etc. Podobne zabiegi można wyliczać bez końca. Dodatkowo wszystko to przy założeniu, że efektem takich transformacji ma być jak najbliższe oddanie zdania wyjściowego. Prawdziwą sztuką są tłumaczenia poezji lub tekstów copywritingowych (no i proszę, pojawiło się zapożyczenie - jedna z technik tłumaczeniowych), gdzie cały ciężar udanego tłumaczenia spoczywa właśnie na kreatywności tłumacza. Chętnych do doświadczenia kreatywności tłumacza odsyłam chociażby do tłumaczenia Sonetów Szekspira autorstwa Stanisława Barańczaka. Natomiast tych, którzy wolą lżejszy kaliber, zachęcam do przeglądu postów na Facebooku pod hasłem “nieprzetłumaczalne”. Polecam również lekturę mojego poprzedniego postu, w którym opisuję finezję, z jaką znany tłumacza wybrnął z językowej pułapki.

Podsumowując, kreatywność jest nieodłącznym elementem pracy tłumacza. Nie trzeba być tłumaczem, żeby uświadomić sobie, że wypowiadając się, nawet w języku ojczystym, kreatywnie kształtujemy komunikat. W zależności od tego jak chcemy zabarwić naszą wypowiedź, nawet najprostszą treść "Jestem głodny" możemy powiedzieć na kilka sposobów: Zjadłbym coś, Umieram z głodu, Ssie mnie w żołądku, Zjadłbym konia z kopytami, Mam pusty żołądek, Czas na przekąskę. W tłumaczeniu poprzeczka jest podniesiona nieco wyżej, bo tę naturalną kreatywność procesu komunikacji trzeba ująć w karby wierności przekładu. Być może niektórzy się nie zgodzą, ale prowokacyjnie powiem, że jeśli szukasz twórczej pracy, zostań tłumaczem.

***
Nie masz jeszcze konta w naszym serwisie?
Załóż je za darmo i dodaj swoją ofertę tłumaczeń.

Grzegorz Forc
Autor:

Grzegorz Forc - tłumacz przysięgły języka angielskiego.

Dodaj swój komentarz